sluchajcie, mam problem...z facetem oczywiscie.
zaczne od poczatku...on ma 34 lata (nazwijmy go M) ja 19, on ma zone i dziecko a ja jestem samotna i spragniona milosci. jak to sie zaczelo? hm, w sumie to nigdy sie nie zaczelo...poznalismy sie przez moja siostre...od razu przypadlismy sobie do gustu...nie moglismy przestac sie na siebie gapic przez kilka godzin...i tylko gadalismy, gadalismy i jeszcze raz gadalismy. bylo fantastycznie...z nikim jeszcze mi sie tak nie rozmawialo jak z nim..potem byly "przyjacielskie telefony" i niewinne SMSy..
jesli chodzi o jego rodzine to, hm...wiecie jak to jest...zwyczajna licealna para, bylo im dobrze..wszystko ukladalo sie jak po masle az do momentu kiedy okazalo sie ze ona bedzie miala dzidziusia. on czujac sie odpowiedzialny za to co sie stalo poprosil ja o reke. a potem to coz tu wiecej mozna powiedziec..nie dopasowali sie idealnie..zupelnie przeciez jest innaczej gdy jest sie z kims "z doskoku" a gdy mieszka sie z tym kims pod jednym dachem, prawda? nie bylo im w kazdym razie dobrze i po pewnym czasie kazde z nich zaczelo prowadzic zycie na wlasny rachunek...on spotykal sie z roznymi kobietaami na boku a i ona nie byla swieta. ale rozwodzic sie nie chcieli ze wzgledu na dziecko bo uwazali, ze tak bedzie lepiej, ze ta zludna, fikcyjna "rodzina" zapewnia dziecku szczesliwe dziecinstwo..
piszac to, zastanawiam sie czy ja sie przypadkiem nie staram usprawiedliwic sama przed soba...zakochalam sie w facecie, ktory jest starszy ode mnie o 15 lat i ma rodzine...heh, nie wiem co mam robic powiem wam szczerze...w sumie nie widzielismy sie juz ze dwa lata bo M jest zolnierzem i wyjechal na misje pokojowa do Afganistanu...nie bede klamac, ze podczas jego nieobecnosci myslalam o nim dzien i noc...tak nie bylo, moze dlatego ze nie dawal znaku zycia...ale siedzial mi gdzies na dnie serca..az w Wigilijny poranek dostalam z daleka swiatecznego SMSa. wtedy wszystko wrocilo...teraz piszemy do siebie maaile...niedlugo ma wrocic a ja nie moge juz wytrzymac...chce go wreszcie zobaczyc, dotknac, przytulic...uslyszec jego glos, jego smiech...poczuc zapach jego wody kolonskiej..heh..odliczam juz tylko dni z coraz wiekszym niepokojem w sercu bo z jednej strony umieram z tesknoty a z drugiej boje sie co bedzie kiedy znow zaczniemy rozmawiac, rozmawiac i jeszcze raz rozmawiac jak kiedys..
jest mi ciezko..